"SKOWRONEK" - ROZDZIAŁ II :333

 HEJJJ!


Chwilę temu, dokładnie tego samego dnia, jeśli to czytacie jednocześnie lub trochę później, wrzuciłam I rozdział mojego fanficka o Hansie, a teraz, przyszedł czas na drugi!!!


Miłego czytania!! :DDD


_____________________________________________________________________


ROZDZIAŁ I

       pokarm dla bolesnych traum


Ci ludzie zaprowadzili mnie na łóżko.

nie wiadomo gdzie,

nie wiadomo jak mnie znaleźli, 

ale tak.

zatroszczyli się o mnie już teraz.

ała.

coś czego moja rodzina nigdy nie zrobiła.

a raczej nigdy nie chciała nawet zrobić.

nawet nie kiwnęli palcem,

aby pomóc mi przetrwać życie.

na jakie sami mnie skazali.

wciąż oszołomiony po tym, 

co się stało,

ale odzyskując siły, 

czuję zapach dochodzący z pobliskiej kuchni.

tego domu.

gdziekolwiek on był.

i jakkolwiek się tu znalazłem,

było tu naprawdę dobrze.

wreszcie miałem miejsce,

które przynajmniej choć trochę przypominało dom.

może nawet było domem?

nie mogłem być tego pewien.

Kobieta obok mnie stoi i patrzy na mnie.

zbyt bardzo przypomina Annę.

aż n a z b y t bardzo.

‘Potrzebujesz czegoś, książę? Jeśli oczywiście nie dasz rady sam’ - powiedziała, uśmiechając się do mnie ciepło.

och.

ciepłym uśmiechem, jakiego nikt nigdy wcześniej mi nie dał.

zbyt ciepłym jak na nieznajomą,

która przyjęła do swojego domu zhańbionego, 

prawie że,

skazańca.

ze swoimi współlokatorami, 

rzecz jasna.

czy kimkolwiek oni byli.

‘Nie, naprawdę nie potrzebuję… jestem głodny, ale dam radę. Nie proszę o nic, naprawdę’ - odpowiedziałem, odwzajemniając uśmiech.

nie wiedziałem kim oni byli,

ale nie czułem od nich podłości.

nie mieli ochoty nabić mnie na żyrandol czy rzucić szkłem w moją twarz.

nie śmiali się.

nawet nie patrzyli krzywo.

z oczu tej kobiety, drugiej z kobiet, o czarnych włosach i jasnoniebieskich oczach, oraz dwóch mężczyzn krzątających się w tym dziwnym,

ale jednocześnie tak komfortowym domu,

było czuć ciepło.

ciepło, którego nigdy wcześniej nie znałem.

dziwnie przyjemne ciepło.

z zewnątrz, jak i wewnątrz ich serc i domu.

nie potrzebowałem jednak jeść.

żołądek ściskał mnie niemiłosiernie, 

ale, 

nie potrzebowałem jeść ani pić.

nie prosiłem o nic.

nie chciałem żadnego jedzenia czy wody.

byłem zbyt oszołomiony, 

aby prosić się o jakiekolwiek jedzenie,

niczym najbardziej zachłanny władca czy książę.

potrzebowałem tylko spokoju

i dowiedzenia się, 

do diaska,

gdzie tak właściwie jestem.

tylko tyle mi wystarczyło.

jak na razie.

‘Książę, musisz coś zjeść… zapewne nie jadłeś od wielu dni. I lepiej, żebyś nie jadł nigdy więcej, ty… - dodała czarnowłosa kobieta.

znała mnie zbyt dobrze,

choć nie znała mnie wcale.

to był prawdziwy altruizm w mojej sytuacji.

nawet, jeśli związany ze wspomnieniami o moich zbrodniach.

tak.

zrobiłem to wszystko.

zabiłem kilka niewinnych osób z Nasturii i prawie dwie niewinne kobiety z Arendelle.

byłem przestępcą.

niedoszłym.

lub prawdziwym.

ale i tak, wyczułem w głosie nieznajomej p r a w d z i w e współczucie.

prawie, że litość,

ale w naprawdę szczery sposób.

nie to, co robił Lars.

a właściwie czego nie robił wcale.

a oni?

oni wszyscy tutaj?

w miejscu, w którym wciąż nie spodziewałem się znaleźć?

oni naprawdę się o mnie troszczyli.

a ja wcale na to nie zasługiwałem.

za wszystko co zrobiłem w Arendelle,

powinna czekać mnie tylko śmierć.

także aby wydostać się z tego piekła.

skończyć w niebie.

na zawsze.

jednak trafiłem do czegoś znacznie lepszego, niż niebo.

do domu.

w przenośni i dosłownie.

ale dlaczego byli dla mnie tacy mili?

co ich do tego kierowało?

kim dla nich byłem, że postanowili zatroszczyć się o ostatniego dziedzica tronu Nasturii?

kim byłem ja sam?

‘Nie narzekaj, Wasza Wysokość… mamy tu jedzenia tyle, że na pewno coś wybierzesz’ - odpowiedział brązowowłosy mężczyzna o zielonych oczach, młodszy z dwóch.

on znał mnie zbyt dobrze, tak jak ta kobieta.

oraz wszyscy, którzy żyli w tym domu.

ale wciąż nie wiedziałem, gdzie tak właściwie jestem.

a oni najwyraźniej byli zbyt zaaferowani pomocą mi,

aby jakkolwiek na to odpowiedzieć.

pomoc dla mnie liczyła się dla nich bardziej, 

niż jakakolwiek logika.

ała….

dobroć bolała, choć to właśnie na nią czekałem całe życie.

bolała, bo nie byłem przyzwyczajony do tego,

że ktokolwiek może tak się o mnie troszczyć.

a oni właśnie to robili.

z pełnym wysiłkiem i entuzjazmem.

troszczyli się o kogoś, kto sprawiał śmierć, prawie lub dosłownie i do którego śmierć miała nadejść.

jako okropna karma za wszystko,

czego dokonałem.

ci ludzie.

to, jak przebiłem ich mieczem na rozkaz ojca.

było ich niewielu, ale zrobiłem to.

dlaczego?

dlaczego byłem tak głupi, podążając za jego rozkazami?

serce stanęło mi w piersi na myśl tamtych wspomnień,

a żołądek ścisnął się.

zbyt dużo krwi przed oczami.

wciąż pamiętałem to wszystko.

to, co ślepo zrobiłem dla dosłownego potwora.

‘Naprawdę mi nic nie trzeba…’ - odpowiedziałem.

chciałem być skromny.

potrzebowałem tylko opieki na ten jeden wieczór,

później pójdę własną drogą.

sam o siebie zadbam,

być może wtedy to będzie bolało mniej,

niż tak wielka troska,

której potrzebowałem,

a od której, 

mimo wszystko,

chciałem uciec z popłochu.

nikt mi tego nie okazał.

nigdy wcześniej.

dosłownie nikt.

‘Przestań, książę, najedz się… tyle, ile będziesz potrzebował’ - odpowiedział starszy, ale wciąż mimo wszystko młody mężczyzna, o czarnej brodzie i krótkich włosach, oraz przenikliwych

ciemnych oczach.

dreszcze przeszły mnie,

gdy skojarzyłem go z Marcusem.

jednym z tych idiotów.

potężnym, posturą i charakterem, a jednocześnie wykorzystującym

swoje wpływy do krzywdzenia innych

i troszczenia się tylko o siebie.

jak oni wszyscy.

jeszcze kiedyś zapłacą za te wszystkie krzywdy.

wobec mnie, Sitrona, mojej matki, bratowych, siostrzenic i bratanic.

wszystkich, którzy jakkolwiek się o mnie troszczyli.

przez całe moje życie.

tylko te kilkanaście osób.

z całej, ogromnej rodziny.

o ile można ją tak w ogóle nazwać.

“Freya, pozwól mi podać mu to osobiście…. Ugotowałem tę zupę, więc to mój obowiązek dać ją księciu…. Na pewno on też doceni, jak bardzo się nad nią starałem.” - odezwał się młodszy z mężczyzn, blondyn o kręconych włosach i niebiesko zielonych oczach, tak podobnych do oczu Freyi.

zastanawiałem się, 

czy łączy ich jakiekolwiek pokrewieństwo.

Chłopak podaje mi miskę ciepłej zupy i łyżkę.

Chwytam ją w moje ręce, trzęsące się od strachu i szoku.

bałem się, choć miałem wszystko.

opieka była wszystkim, czegokolwiek mogłem chcieć.

zwłaszcza w tej sytuacji.

nie potrzebowałem niczego więcej, 

a jednak strach, że zostanie to

mi przerwane, 

to szczęście,

które obecnie miałem.

ta myśl przerażała mnie do głębi.

‘Dziękuję.’ - odpowiedziałem krótko, wkładając łyżkę z zupą do ust.

to było nadzwyczaj dobre.

zbyt dobre.

boskie.

niczym jedzenie z niebios.

ale czego innego mógłby chcieć człowiek,

który musiał szukać po nocach jedzenia,

aby cokolwiek zjeść po tym,

jak patrzył,

jak jego bracia,

w wielkim cudzysłowie,

wpychają do ust mięso czy inne ciasto,

podczas gdy on dostawał tylko nędzne kości

czy inne odpadki?

owszem, jadłem,

ale nic nigdy nie było tak dobre,

jak zupa, 

którą właśnie jadłem, 

powoli,

ale jednocześnie doceniając każdą jej łyżkę.

takiego jedzenia nie mógł posiadać 

żaden człowiek z mojej rodziny,

choć było tak proste.

najwyraźniej,

siła tkwiła w tym,

kto i jak przyrządzał dane potrawy,

nie z ich ilości czy elegancji.

oni mieli serce w przyrządzaniu pokarmu, którym chcieli mnie żywić.

rodzina królewska Nasturii miała to kompletnie gdzieś.

‘Nie masz za co dziękować, Wasza Wysokość. O ile chcesz, aby tak się do ciebie zwracać’ - odpowiedziała czarnowłosa kobieta.

zrobiła to niezwykle chłodnym tonem,

ale w tej chwili,

kompletnie mnie to nie obchodziło.

no, 

może trochę?

jednak mimo wszystko,

wolałem, żeby zwracali się do mnie po imieniu,

bo zdążyłem się do niego przyzwyczaić.

całe moje życie.

wszystko było lepsze, niż książę Nasturii.

‘Może mi pani mówić po imieniu… zresztą, jak pani chce’ - odpowiedziałem, siląc się na uśmiech.

może mówienie do mnie moim tytułem

nie było aż tak złe,

bo tylko pod tym imieniem mnie znali?

nie wypada poprawiać kogoś, kto 

daje ci żywienie i schronienie w jeden wieczór.

‘W takim razie, Hans….’

w tej chwili zamarło mi serce.

ta kobieta zwróciła się do mnie imieniem.

‘Zaraz, jak pani mnie nazwała?’ - odpowiedziałem, czując się nieco źle, że mówię do niej nie po imieniu, a z grzecznością.

choć skąd miałem niby znać jej imię?

skąd miałem niby znać imiona wszystkich tych nieznajomych?

‘Twoje imię brzmi dużo lepiej niż ten tytuł, Diana ma rację… lepiej, abyśmy my przedstawili się pierwsi, skoro już cię znamy… przez tą całą atmosferę zapomnieliśmy podać nasze imiona, a książętom wypada się przedstawić jako pierwsi…’ - dodał brodaty mężczyzna.

chcieli mi się przedstawić jako pierwsi.

nie kazali mi mówić nawet mojego imienia.

robili dla mnie wszystko,

choć było ich tak niewielu.

czterech do dwunastu.

mniej niż moich braci,

więcej niż kogokolwiek, kto kiedykolwiek przyrządził mi tak dobre jedzenie.

oprócz kucharek na zamku.

babeczki Grety były wspaniałe.

zawsze były, odkąd tylko pamiętałem.

czyli od czasów, gdy byłem zaledwie sześciolatkiem, 

po raz pierwszy uświadamiając sobie, 

jak bardzo zły jest fakt, że moi bracia,

w wielkim cudzysłowie,

dosłownie mnie głodzili.

Greta robiła idealnie całe jedzenie, którego potrzebowałem.

to trzeba przyznać.

jednak w tej chwili, postanowiłem zachować skromność.

nie mogłem sobie pozwolić na zachowywanie się jak rozpieszczony arystokrata.

zwłaszcza w towarzystwie ludzi, którzy jako pierwsi,

pierwsi w moim życiu, 

poza Sitronem, matką, szwagierkami, bratanicami i bratankami,

jakkolwiek się o mnie zatroszczyli.

musiałem to docenić.

nie było innego wyjścia.

jednak aby nie doświadczyć sobie bólu,

z powodu nieprzyzwyczajenia do tak wielkiej opieki,

postanowiłem odmówić.

‘Nie trzeba…’ - odpowiedziałem, lecz oni i tak przedstawili mi się, okazując tym zaufanie, na jakie nie zasługiwałem.

bo niby dlaczego mieliby ufać

księciu, który pozbawił życia 

kilkoro ludzi i prawie zabił

kolejne dwoje w pogoni za władzą i miłością?

‘Freya.’

‘Diana.’

‘Anders.’

ała.

podobnie jak syn Franza.

jednego z najgorszych wśród tych idiotów.

podczas gdy jego syn był najsłodszym z moich bratanków.

jak różne potrafią być więzy rodzinne.

przekonałem się o tym już wiele razy.

‘Marc’

aha.

czyli jednak nazywał się

podobnie jak ten kretyn.

cholerny Marcus.

aha…..

przynajmniej się o mnie troszczył.

choć ich imiona zbiegały się ze sobą tak bardzo.

ironia losu…

PRAWDA, HANS? 

PRAWDA?.....

ale mimo wszystko,

kilka liter w imieniu robiło więc różnicę.

znaczną różnicę.

‘To zaszczyt was poznać, ale… gdzie ja tak właściwie jestem?  I dlaczego niby zabraliście właśnie mnie? Co w ogóle jest za miejsce?’ - zapytałem, przerażony i zszokowany.

to zdecydowanie wyglądało jak miejsce,

które mogłem nazwać domem.

które b y ł o domem.

ale coś mi tu nie grało.

dlaczego przyjęli mnie tak łatwo?

dlaczego zależało im akurat na mnie?

na człowieku, który popełnił tyle błędów,

choć zrobił to w dobrej wierze?

dlaczego zależało im na księciu Hansie z Nasturii?

‘To nie była łatwa decyzja, ale… dostrzegliśmy twoje cierpienie, zwłaszcza w ryzyku śmierci i… z racji tego, że nasza wioska, Northundel, jest miejscem dla uciemiężonych i przerażonych, postanowiliśmy, że… weźmiemy cię tutaj. Niezależnie od tego, kim jesteś, musieliśmy ci pomóc. A ty właśnie znajdujesz się w domu burmistrzyni Northundel z jej przyjaciółmi i doradcą… zabrzmi to może głupio, ale dobrze trafiłeś na mnie jako na osobę, która tym wszystkim zarządza.’

czyli to ona była burmistrzynią.

imponujące.

kobieta jako władca.

coś, czego moja rodzina od lat nie potrafiła osiągnąć.

“Ale… dlaczego akurat mnie? Dlaczego akurat ja zasłużyłem na waszą opiekę?” - zapytałem, a w oczach Freyi pojawiło się przerażenie.

coś ukrywała.

coś, czego nie powinienem być świadomy.

straszną prawdę.

coś bardzo, 

bardzo, 

BARDZO złego.

“Wiesz, siostro… nie powinnaś mówić księciu wszystkiego od razu, pewnie jeszcze sam nie doszedł do tego, że go uratowaliśmy…. Może lepiej daj mu czas?” - odpowiedział 

blondyn, jak się okazało, młodszy brat kobiety. 

tak.

podobieństwo rodzinne było widać na pierwszy rzut oka.

i najwyraźniej oboje coś ukrywali.

coś naprawdę złego.

“Racja… to potrzebujesz czegoś więcej, Hans?” - zapytała Freya.

nie potrzebowałem niczego więcej.

potrzebowałem tylko znać prawdę.

o tym, 

co ci wszyscy ludzie przede mną ukrywali.

a ukrywali wiele.

czułem to w kościach.

jednak jako zawodowy kłamca musiałem grać według ich zasad.

według tego, co chcieli ode mnie usłyszeć.

a byłem w tym naprawdę dobry.

w końcu prawie uwiodłem księżniczkę Arendelle i wstąpiłem na tron.

byłem w tym idealny.

w przekręcaniu swoich intencji.

zbyt idealny.

i mimo wszystko, 

wciąż sprawiało mi to dziwną przyjemność.

nawet, jeśli za jakiś czas i tak wyjadę z Northundel.

w poszukiwaniu lepszego życia.

to wszystko było tylko przejściowe.

znajdę miejsce,

w którym także poczuję się jak w domu.

przerażała mnie wizja faktu,

że opiekują się mną jak nikt inny.

a ja najwyraźniej miałem zbyt zimne serce, 

aby w pełni to docenić.

byłem idiotą.

to musiałem sobie przyznać.

‘Nie musieliście robić tego wszystkiego dla mnie… zwłaszcza po tym, co zrobiłem’ - odpowiedziałem, czując ucisk w żołądku.

wiedzieli, kim jestem.

czułem to.

byli najwyraźniej z obrzeży Nasturii,

musieli to wiedzieć.

żadnemu Nasturianinowi nie umknęła wiedza o księciu z 

morderczymi skłonnościami.

chociaż wcale nie chciałem być tak postrzegany.

nigdy nie chciałem.

‘Mamy na uwadze, że jesteś… czasem okropną osobą, nawet bardzo, ale… dajemy ci miesiąc próby, aby sprawdzić, jak się tu poczujesz. I tak jesteś z daleka od swojej rodziny, więc możesz wyjechać w swoją podróż, jeśli poczujesz się znudzony lub niepasujący do Northundel. Damy ci wybór, jeśli oczywiście chcesz”.

bałem się nieco całej tej opieki,

ale byłem gotowy zrobić wszystko, aby tu pozostać.

troszczyli się o mnie mimo tego,

kim jestem.

i dokładnej wiedzy o wszystkim, co zrobiłem.

nie mogłem się nie zgodzić.

‘W takim razie, poproszę klucze do pokoju na miesiąc.”


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WSZYSTKIE ZAINTERESOWANIA MIŁOSNE/SHIPY ELSY (I KTÓRY JEST NAJBLIŻEJ KANONU?)

MUFASA KRÓL LEW - Dobre fanfiction czy słaby prequel do kanonu? (RECENZJA + REAKTYWACJA BLOGA)

One-shot - "Kraina Lodu. Niezwykły ślub"